Mówiąc krótko- moja skóra jest sucha, ciało leniwe, a umysł ciekawski. Właśnie z tych powodów sięgnęłam po balsam w sprayu Vaseline aloe soothe. Cena wyjściowa ok. 26zł jest dla mnie czymś dziwnym, czekałam na promocję i kupiłam go za niecałe 18zł.
Z trzech dostępnych rodzajów wybrałam zielony aloe soothe (nie wiem czemu) i to był błąd. Zapach jest bardzo średni, aloesowo- melonowy? Nie moje klimaty. Zapach to jedno, a działanie drugie. Aplikacja jest szybka i prosta jak w reklamie. Robimy dosłownie psik, psik i krótkie wmasowanie. Voilà!
Taki szybki psikacz jest rewelacyjny latem. Nie polecam tego produktu zimą z prostego względu. Balsamu nie mamy możliwości rozgrzać w dłoniach (o ile nie chcemy się bawić i psikać produktu wpierw na dłonie, ale nie o to tu chyba chodzi) i jest on zwyczajnie zimny!
Nawilżenie jest prawidłowe. Do codziennego użytku się nadaje... Na moje problematycznie suche miejsca muszę ponawiać aplikację lub sięgać po coś specjalnego. Spryskiwać podczas aplikacji wydaje z siebie mechaniczny dźwięk, zastanawiam się czy przy końcówce produktu da nam znać, że nadchodzi koniec.
Spryskiwacz działa bardzo ładnie i to w różnych pozycjach. Równo rozprowadza balsam, nie zacina się. Jego promień jest dość szeroki, dlatego nie polecam używać go w pobliżu delikatnych rzeczy (?). Lepiej używać go w łazience, ale bez paniki... Szybko można wyczuć działanie mechanizmu i wyznaczyć odpowiednią odległość od ciała. Im bliżej, tym bardziej skoncentrowany punkt zostanie "obalsamowany".
Nie wiem jak będzie mi szło zużycie balsamu zimą, ale w przyszłości planuję zakup pozostałych wersji Vaseline w sprayu. Miałyście już ten produkt?
M.
Mam wersję brązową z pudełka Shiny- jestem, zadowolona po 1 użyciu
OdpowiedzUsuńNie miałam nigdy balsamu w sprayu, ciekawe :))
OdpowiedzUsuńWarto się poddać tej ciekawości :)
Usuń